Autor: Anna M.
Waldorf
Rozdział 17
"Walę w tynki"
"Walę w tynki"
-
Zaraz zwymiotuje od tych wszystkich serduszek i wstążeczek.
-
Czekam tylko, aż zaatakuje nas jakiś dzieciak w pieluszce, z łukiem w ręku. –
Lily z irytacją odrzuciła w stronę Liz czerwony balon w kształcie serca. –
Dzięki Bogu, że Jamesowi odechciało się takiego kiczu.
Nagle
widok zasłoniła im Carmen z wielkim uśmiechem i wypiekami na twarzy.
-
Patrzcie co wymyślił dla mnie Aaron. – wskazała na stojącego obok niej
pierwszoroczniaka ubranego w biały garnitur z wielkim bukietem czerwonych róż w
ręku.
Dziewczyny
zlustrowały biednego ucznia i wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
-
No, Carmen… To bardzo… oryginalne.
-
Tak, tak. I kreatywne. – Lily poparła Elizabeth ze sztucznym uśmiechem przyklejonym
do twarzy.
- I
na pewno nie jest kiczowate. – Dorcas, która właśnie dołączyła do dziewczyn
wraz z Ann nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Rozpromieniona
Carmen, a zaraz za nią jej „walentynka”, ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego,
zapewne szukając swojego jakże kreatywnego chłopaka. Kiedy tylko zniknęła na
magicznych schodach, dziewczyny spojrzały po sobie i wybuchnęły głośnym
śmiechem.
- A
jak wasze dzisiejsze plany?
-
Przypuszczam, że wszystkie pójdziemy do Hogsmeade. Najpierw kawa i ciacho, a
potem zabiorą nas na kremowe piwo. Nagle, niewiadomo jakim cudem spotkamy się
wszyscy razem w barze.
-
Czy my jesteśmy aż tak przewidywalni? – zapytał z wyrzutem Remus siadając obok
Ann i zabierając jej świeżo posmarowanego tosta. Dziewczyna nie odpowiedziała,
tylko rzuciła chłopakowi groźne spojrzenie mówiące „to był ostatni tost w twoim
życiu”. Naturalnie Lupin nic sobie z tego nie robił i zajadał się bestialsko
skradzionym śniadaniem. James na szczęście oszczędził owsiankę Lily, której to
owsianki od dziecka nie lubił.
-
Niestety musimy was dziewczęta zmartwić. Dumbledore odwołał dzisiejsze wyjście
do Hogsmeade i musimy jakoś zadowolić się szkołą.
-
Jak to odwołał? Dlaczego? Skąd o tym wiecie?
-
Lily, kocie. Z tablicy ogłoszeń. A powodu nie podali, no ale to pewnie coś
poważnego i złego jeśli nie chcą nam nic powiedzieć.
Huncwoci,
a konkretniej troje z nich, którzy szczycili się tytułami czyichś „chłopaków”
musieli w naprawdę krótkim czasie wymyślić coś, co spodoba się ich dziewczynom.
James, jako przyjaciel roku „udostępnił” Remusowi uroczą polankę, na której
spędził z Lily ich pierwszą randkę. Oczywiście ostrzegł Lupina o możliwości
odmrożenia sobie czterech liter, w końcu dookoła śnieg. Jednak świat należy do
odważnych, więc Remus zapakował cały zapas termoforów i jak na skrzydłach
poleciał po Ann. Sam James postawił na pokój życzeń. Wybór wymarzonego miejsca
pozostawił Lily i dzięki temu spędzili ładnych parę godzin na wspólnej kolacji,
rozmowie i tańcu do kilku wolnych kawałków. Aaron, który cały swój walentynkowy
entuzjazm wykorzystał na prezent postanowił nie wymyślać nic. Spędził z Carmen
cały dzień w jej dormitorium, przekupując wcześniej Liz i Dorcas dwiema dużymi
tabliczkami czekolady, aby ulotniły się na parę godzin. Peter w tym czasie
przeżywał swoją pierwszą w życiu randkę! Dokładnie, nie przewidzieliście się.
Od dawna jego myśli zaprzątała nowa Krukonka, Marley.
Siostra
Jamesa i Syriusz walentynki spędzili razem, ale oczywiście jako przyjaciele, i
tak nie mieli nic innego do roboty. Ale moment! W takim razie Syriusz pierwszy
raz od bardzo dawna nie spędził walentynek z jakąś nową poznaną dziewczyną.
Black sam w to nie wierzył. Z początku zastanawiał się nawet, czy nie popsuje
mu to jego reputacji, ale potem stwierdził, że gada jak jakaś pusta laska i
chyba go pogrzało. Nie miał ochoty na nic co miało w nazwie „związek”, a tym
bardziej „przelotny”. Od rozstania z Dorcas, z którą na szczęście powrócili do
przyjacielskich stosunków i jakby wymazali ich związek z pamięci oraz od
pamiętnej sytuacji z Mayą i rozstania Jamesa i Lily, nie spotykał się z żądną
dziewczyną. Nie to, że nie próbował, ale każda, na którą spojrzał nie była
wystarczająco ładna, żadna, z którą rozmawiał nie była wystarczająco zabawna,
charyzmatyczna, inteligentna. Powody mogło być tylko dwa. Syriusz postanowił
całkowicie zmienić swoje dotychczasowe życie, odpocząć od kobiet, zająć się
nauką i jesienią po zakończeniu szkoły zacząć studiować filozofię lub coś
bardziej prawdopodobnego, zakochał się i to szczerze i prawdziwie. Sam jednak
uważał, że Syriusz Black się nie zakochuje, a Dorcas to wyjątek potwierdzający
regułę. Wtedy jednak przypominał sobie o Liz i całe to jego „uważam, że”
zaczynało się sypać. Dalej podrywałby dziewczyny, chodził na randki, gdyby nie
przyjazd Elizabeth. Najgorsze było to, że nie miał nawet z kim o tym
porozmawiać, bo nikt nie wiedział, o tym co ich łączyło.
Po
godzinie spędzonej w kuchni, obładowani słodyczami, które dostali od skrzatów,
Syriusz i Liz wracali do Pokoju Wspólnego.
- No
ja mam nadzieje, że podzielicie się tym łupem.
Dorcas, która pojawiła się jakby znikąd
zabrała połowę zapasów Syriuszowi i ruszyła w stronę wieży. Chwilę później Łapa
i Liz siedzieli już na nieco zużytych kanapach i ogrywali Meadowes w mugolskie
karty.
-
Słuchajcie, chyba mam fula… nie… karetę!
-
Dorcas, ale my gramy w makao…
Pod
wieczór zaczęła dołączać do nich reszta przyjaciół. Dorcas, nadal nie potrafiła
odróżnić damy od króla, a jej cierpliwość powoli zaczynała się kończyć. Wiadome
było już, że zabawa się skończyła, kiedy oskarżyła Lily o trzymanie asa w
rękawie.
-
Ludzie powinni nazywać ten dzień prędzej „walę w tynki” niż jakieś walentynki.
Wszyscy się wtedy zachowują jakby serio ostro przywalili w jakiś mur. – Lily
obserwowała właśnie parę, która dość nieelegancko okazywała sobie uczucia przy
jednym ze stolików. Syriusz zamyślił się na chwilę i widać było po nim, że
intensywnie o czymś myśli.
- Ja
to raczej wtedy walę w tyłki. – wyszczerzył się, a Lily posłała mu pełne
politowania spojrzenie, Carmen walnęła go ramię. Reszta zareagowała na to
parsknięciem śmiechem i wzrokiem mówiącym „jakim cudem nadal się z tobą
przyjaźnimy”.
Parę
dni później wszystko wróciło już do normy. Liz, która wracała z biblioteki
nagle potknęła się, ale na szczęście upaść nie pozwoliły jej czyjeś silne ręce,
które trzymały ją w pasie. Spojrzała w górę i dostrzegła parę szmaragdowych
oczu, które wręcz hipnotyzowały ją spojrzeniem. Nieznajomy chłopak, wciąż
uśmiechając się, pomógł jej z powrotem stanąć na nogi. Posłała mu pełen
wdzięczności uśmiech, a jej policzki lekko zaróżowiły się.
-
Jestem Ian. – chłopak wyciągnął dłoń w jej stronę i obdarzył ją rozbrajającym
uśmiechem.
-
Liz.
-
Wiem. – parsknął śmiechem, jednak kiedy zauważył jej pytające spojrzenie
kontynuował. – Mimo, że jesteś w Hogwarcie od października to nadal wszyscy o
tobie mówią.
- A
co takiego o mnie mówią?
-
Wszyscy są ciekawi, czy jesteś podobna do Jamesa i jaki jest powód zmiany
szkoły.
-
Ciebie też to ciekawi?
- To
wszystko to twoja prywatna sprawa i ludzie nie powinni się w to mieszać, ale
wiadomo, są ciekawscy i nieco wścibscy. Mnie osobiście bardziej ciekawisz ty i
to nie w porównaniu z Jamesem. – Liz uśmiechnęła się do niego i już chciała
pożegnać się i ruszać w stronę Pokoju Wspólnego, kiedy zauważyła, że Ian
ponownie otwiera usta. – Może chciałabyś spotkać się kiedyś w jakiś
przyjemniejszych okolicznościach? – zadając pytanie przejechał nerwowo ręką po
swoich blond włosach i zaczął intensywnie się w nią wpatrywać. – A mówiąc
„kiedyś” mam na myśli „teraz”. - Od jego spojrzenia przeszedł ją przyjemny
dreszcz, który ostatni raz odczuła w sylwestrową noc. Posłała mu szeroki znaczący
uśmiech i razem ruszyli w stronę błoni.
Ja nadal tu jestem i czekam na więcej ^^
OdpowiedzUsuń<3
UsuńHej mam nadzieję że będziesz jeszcze dodawać. Na tego bloga trafiłam całkowicie przypadkiem i zainteresowała mnie jego historia
OdpowiedzUsuń